Tak bardzo zapętla się wciąż
Tak kolorową serpentyną wije
Jeden drugiego zabija mąż
Za coś co potem niczyje.
Bogactwa za brudny szmal
Zbierane bez opamiętania
Tak goni nie patrząc w dal
Nie czując własnego miotania.
Moment w tym pędzie szalonym
Ot... na sekundę przystaje
I Ty przystajesz zdziwiony
Poznajesz? Tylko się tak wydaje.
Zawsze kogoś zadziwia
Choć zadziwienie trwa latami
I tak wzrok obrazek przekrzywia
I błądzi pomiędzy pętlami.
Czas wolniej tu nie działa
Na jego jakość nie ma wpływu
To jest jak myśl jak pewna stała
Wyglądająca zza szkiełka obiektywu.
Los tyle szczęścia mi darował
Czy przez to jestem mądrzejsza?
Ooo... dar pięknie się uchował
Lecz ścieżka nie stała się równiejsza.
Życie i świat to żaden raj
I każdy z nas wie od początku
Nieważne kogo jest ten kraj
Los rzuca nami bez wyjątku.
Nie zawsze można ciężar unieść
Bogactwa czy popularności
Pycha i e g o mogą zwieść
Kłamać o życia atrakcyjności.
Pijanym ze szczęścia krótko się bywa
Otwierasz oczy i co postrzegasz?
Że obietnica to tylko zgrywa
A szczęście chwilami tylko miewasz.
Los nieskończenie szyki miesza
Wciąż barwną się serpentyną wije
Bywa odwrotnym odbiciem flesza
Prowadzi w mrok, gdzie dusza gnije.
Lecz zdarza się że słońce przyświeca
Rozjaśnia mrok i ścieżkę życia
Nadzieję w sercu promykiem wznieca
Uśmiech? Ot i element odkrycia.