23 września 2025

PUSZCZO M O J A

Na Twój rozkaz wiatry wieją

Od lądu do morza

Ze strachu drzewa się chwieją

Konary padają jakby od noża.


Widziałam Twe szczyty

Śmiało sięgające słońca

Jak niczym nieokrzesane byty

Prują chmury aż do końca.


Wiem jak ciemną jest Twa głębia

Groźną i mściwą dla nieprzyjaznego gościa

Co z chorą żądzą niszcząc Twoje trzewia

Spala wszystko aż do kości.


Po cóż człowiekowi wiedza

Kiedy z niej nie korzysta

Niech zatem sen z powiek mu spędza

Myśl że to jego ziemia ojczysta.


Wiem Puszczo jaka żeś piękna

Zieloną niepospolitą urodą

Gotowam to głosić chętnie

Twe trwanie będzie dla mnie nagrodą.


Puszczo moja masz me uwielbienie

Masz moją wierność po czasu kres 

Niech słowo miłość swym brzmieniem

Wzrusza każdego do łez.


Puszczo jesteś jak zdrowie

Jesteś jak oczekiwany lekarz

Jesteś szczęściem każdy to powie

Nawet gdy na niego nie czekasz.


Przyszłam skłonić się Tobie

Ciepłą dłonią uczucia me rozdać

Twój szum tak myślę sobie

To zgoda by jeszcze chwilę zostać. 

15 września 2025

K o n c e r t

Kłóci się kontrabas ze skrzypcami

Które smyczki lepiej igrają walcami

Duży małemu nie chce dać pola

I krzyczy na salę co za samowola.


Małe nie chcą być dużemu dłużne

Skrzypią twój wysiłek jest próżny

Mój smyczek walcom elegancki daje ton

Twoje druty ryczą niczym rdzawy dzwon.


Mój smyczek tańczy niczym baletnica

Lekko struny dotyka ta śpiewa jak ptica

Tak płynie tak frunie jak na niebie chmurka

Twoje struny mój basie są jak ze sznurka.


Kontrabas obrażony na te insynuacje

Z dolnej nuty uderzył i ruszyły wibracje

Całe pudło zadrżało gryf jak ślimak się zwinął

I ze strun instrumentu odpowiedzią wypłynął.


Co ty sobie myślisz pchełko bałamutna

Skończ swoją melodię jest prosta i nudna

Jestem duży solidny wszędzie na salonach gram

Ja roztaczam czar i lepszy od ciebie daję szpan.


Tej kłótni wytrzymać nie może pianola

Cisza proszę państwa albo do przedszkola

Żadne z was nie ma prawa do pierwszeństwa

Czas najwyższy ukrócić te wasze szaleństwa.


Na każdym koncercie ton każdemu z was ja nadaję

To dzięki mnie na koncertach wiwat nie ustaje

Jesteście kwiatkiem do mojego kożucha

Duży przeproś natychmiast tego malucha.


Pianola i dwoje kłótników skłonili się sobie

Odłożyli na później swoje drobne fobie

Cisza nastała w przepięknej lustrzanej sali

Koncert nad koncertami dano jak się chwali.


Wiwatom końca nie było i ja tam byłam

O tak pięknym koncercie nawet nie śniłam. 

9 września 2025

J u t r o

 Nie dzisiaj ale może jutro

Będę Cię kochała

Każdą chwilą ponurą

By nie było Ci smutno.


Nie dzisiaj ale może jutro

Będę tą okrutną

I powiem Ci prosto w twarz

Tak byłam bałamutną.


Nie dzisiaj ale może jutro

Gdy wszystkie łzy uschną

Szepnę Ci w ucho cichutko

Że miłość jest absolutną.


Nie dzisiaj ale może jutro

Gdy dzień wstanie tak samo

Patrząc w okno zrozumiesz

Co Cię takiego spotkało.

3 września 2025

Wstaje d z i e ń

O spokojnym poranku w sercu dzikiego lasu

Nikt nie spodziewał się takiego hałasu

Tu świergoty trele i inne gardłowanie

Budzi dzień a leśne życie na powitanie

Zachwyca ciekawskiego intruza

Tu jakiś stwór skrzydlaty dziarsko śmiga

Ledwo gałązek dotyka drzewo ciężar dźwiga

Nie tylko śmiałka ale i swój własny

Dla jego konarów świat wydaje się za ciasny

Tak szeroko rozłożone więc miejsca użyczają

Mieszkańcom skrzydlatym co wśród liści się czają

Lekki wiaterek nagle spokój zakłócił

Rytm dnia do góry nogami wywrócił

Bo rwetes się jakiś uczynił nad głową intruza 

Poszły pióra liście a nawet ogon łobuza

Który protest rozpoczął w ton uderzając wysoki

Zmieniając miłą miejscówkę w niemiłe rynsztoki

Intruz z ciekawości zadarł do góry głowę

Nasłuchuje czy bęcwał znowu rozpocznie mowę

Zmuszając ptactwo wszelkie do słuchania.


Słonko się z tego wszystkiego nawet zatrzymało

Ciepłymi promykami krzykacza poczęstowało

Aż ten z wrażenie przycichł nieco

Może tymczasem i inni sąsiedzi się zlecą

Na przymusową poranną biesiadę

Oglądać z niechęcią imć krzykacza bufonadę

Intruz już chciał pójść dalej zrezygnowany

Domyślił się jednak że występ był udawany

Bo łobuz na siebie chciał zwrócić uwagę

Chcąc tym samym w komunie zdobyć przewagę

Nie udało się bo tyle innego działo się w lesie

Z każdej strony kolejną nowinę echo niesie

Tu trzeba piórka piskląt i gniazdko oczyścić

Potem trzeba podumać co na obiad wymyślić

Trzeba słonko i las pozdrowić

Pozwolić się dzieciom na polance pobawić

Tyle zajęć a ten łobuz wrzeszczy od rana

Czy wreszcie ktoś uciszy tego barana.

Taki piękny poranek las radością ocieka

A ten zawziął się i wciąż szczeka i szczeka. 


Jakże zdziwić się każdy może że o tej porze

W leśnej krainie ptactwo jak w książęcym dworze

Wśród hałasu feerii dźwięków tak jest zorganizowane

Niczym orkiestra co nuty przetwarza na dane

Dyrygenta nie mając a gra jak żadna inna

Dając słuchaczowi koncert wielogodzinny

W czasie którego tony zmieniają się błyskawicznie

Powtarzając rytm ptasiej pieśni cyklicznie

Zasłuchany gość chciwie łowi uchem te cuda

Próbuje naśladować ptactwo myśli że się uda

Ale nie choćby się i sto lat natężał

Oryginał zawsze kopię zwycięża.

Las rozbudzony tym trelem stukotem i szumem

Ledwo panował nad zgromadzonym tłumem

Śpiewaków i grajków i gości z gniazd pobliskich

I innych leśnych zwierząt odrobinę wścibskich

Wszyscy ciekawi co wyniknie z tej ptasiej kanonady

Niepowtarzalnej dla ucha człowieka parady. 

Słońce już wysoko dzień już wstał swoim zwyczajem

Żal odchodzić jakże żal żegnać się z tym leśnym rajem. 

24 sierpnia 2025

M I Ł O Ś Ć

Ponadczasowy wymiar ma

Wasze gesty i spojrzenia

Te nieśmiałe uniesienia

Są jak liczne dopełnienia

To jej trwały znak.


Rozkwita wciąż w gąszczu burz

Pada ale się podnosi

Słowa potrzebne głosząc

Całemu światu donoszą

Że z miłości rezygnuje tylko tchórz.


Miłość na każdą miarę jest szyta

Ma kształt najpiękniejszego kwiatu

I mimo opadających płatków

Nikt nie spodziewa się dramatu

Bo czuwa nad nią Afrodyta.


Miłość to chwila intymna

Przemycana jakże zwinnie

Plącze się tu i tam płynnie

Wśród gestów żyje czynnie

Szarmancka i czarowna.


Niech trwa ponad wieczność

Niech będzie obecna wszędzie

Niech każdy się chwali gdy ją zdobędzie.


Niech czas wrzecionem ją przędzie

By nieskończenie trwała

Bo dla uczucia to chwała.


I wiedzcie że miłość to nie grzeczność.


PS - Wiersz dedykuję Pani d Puszka i Jej Miłości...

19 sierpnia 2025

W nieznane

 Odsuwam zasłony zamykam oczy

w oddali w nieznane droga kroczy

Serpentyną się wije w ciemności

oczy zamknięte nie widzą całości.


Idę cicho intuicją prowadzona

pod stopami flora przebudzona

Skręca się i zwinnie płoży

prowadzi w nieznane bezdroża.


Poruszam się obaw pełna

stawiam stopy ostrożnie i dzielnie

By nie zakłócić ciszy spokoju

by choć zachować odrobinę nastroju.


Podążam nieznaną drogą w nieznane

odpycham myśli niechciane

Głos podpowiada że to nie ta droga

ciekawe jaka czeka mnie przygoda.


Patrzę nie widząc na lasy i wzgórza

czuję jak Natura w ciszy je nurza

Czuję czerń nocnego nieba

czuję ciepło świecącego Feba.


Słyszę tę delikatną znajomą ciszę

słyszę jak ją liście pieszczotliwie kołyszą

Idę dalej w nieznane z czystej ciekawości

korzystając bezczelnie z lasu gościnności.


Idę nie idąc patrzę nie widząc

świadoma dźwięków które odchodzą

Niosę na barkach ciężar przestrzeni

wkraczając w rezerwat pięknej zieleni.


Oczy chcą spojrzeć zobaczyć te cuda

i się przekonać czy to nie ułuda

Nieznana droga i miejsce nieznane

wszystko drobiazgowo poukładane.


Nagle chłód mnie ogarnia okno zamknąć każe

nagle obok widzę znajome twarze

Którym na ustach wiatr gorący tańczy

uśmiechają się odchodzą sen się skończył.


Otwieram oczy rozsuwam zasłony

ot marzył mi się sen urojony

Nie ma już drogi wijącej w nieznane

nie ma już myśli nieuczesanych.


Gdy znów odsunę zasłony i zamknę oczy

znajdę tę drogę która wciąż w nieznane kroczy...

17 sierpnia 2025

W y z n a n i e

Ona jest dla mnie czymś więcej

niż możesz sobie zamarzyć

Jest Księżycem gdy błądzę w ciemności


Jest ciepłem gdy drżę z zimna

A Jej pocałunek przyprawia mnie o dreszcze

nawet po tysiącu lat


Jej serce przepełnia dobro

na które świat nie zasługuje

Kocham Ją


Nie jest moją dziewczyną

Jest moim wszechświatem

Jest moim wszystkim


Jest moim Niebem

Moją Ziemią

Tlenem


Wszystkim... 

12 sierpnia 2025

Wspomnienie II

Kiedy byłam małą dziewczynką

bawiłam się szmacianą pacynką

Była wtedy moda na Jacka i Agatkę

ja jednak brałam do ręki kolorową szmatkę

I w kilka chwil lalka była gotowa

ot taka ręczna robótka domowa.


Jak na małą dziewczynkę

udawało mi się zrobić śliczną pacynkę

Włosy miała złote jak słoneczko

przewiązane prześliczną wstążeczką

Oczka jak niebieskie paciorki błyszczały

usteczka do każdego się uśmiechały.


Na głowie miała kapelusik zabawny

a na nim dzwoneczek niepoprawny

Dzwonił gdy nie było potrzeby

ot tak w razie żeby

Nie zgubiła się gdzieś śliczna pacynka

o wdzięcznym imieniu Martynka.


Długo była moją towarzyszką do zabawy

czas jednak nie okazał się zbyt łaskawy

To dzwoneczek się zgubił potem kapelusik

nie odnalazł się był taki malusi

Złote włosy też jakoś tak zszarzały

barw słonecznych już nie oddawały.


W końcu i sama Martynka gdzieś się zapodziała

biegałam wołałam szuflady przeglądałam

Mama mnie pocieszała po główce głaskała

nową laleczkę kupić obiecała

Ja jednak tylko Martynkę uczuciem obdarzyłam

że się odnajdzie z całego serduszka wierzyłam. 

6 sierpnia 2025

M o s t e c z e k

To nie jest takie proste

zbudować w miejskim parku mostek

Trzeba wszystko pomierzyć

pamiętać dokąd rzeczka bieży.


Zwarzyć należy potrzeby Natury

niech zastanowi się który

Pochyli nad planem

by ścieżki nie zostały rozjechane.


By nie ucierpiały drzewa i krzaczki

nawet te najmniejsze robaczki

Zgadzać się wszystko musi

by nadmiar niczego nie zdusił.


Do otoczenia musi mostek pasować

do Natury musi się dopasować

Na nim ławeczka by się przydała

taka zgrabna zieloniutka cała.


Przysiadło by się na niej na chwilkę

zaprezentowało zachwyconą minkę

Zachwyconą okolicznym światem

wyjątkowym tego roku latem.


Można by chłonąć ptaszkowe trele

podglądać co głośniejsze trzmiele

Wsłuchać się w delikatny szum liści

śledzić odgłos kropel wody perlisty.


Przydałby się w tym miejscu mostek

ale jego zbudowanie nie jest proste

Za dużo pracy wysiłku i tego zachodu

jeden z drugim nie widzą powodu.


Płynie więc sobie rzeczka samotnie 

szkoda że pomysł okazał się ulotny

Piękne miejsce niedostępne dla oka

bo cena projektu jest za wysoka. 

28 lipca 2025

Zaścianek

W Żędlynowie moi mili

Żędlyn z panią Żędlynową

Do drzwi domu przyszpilili

Wielki dzwon.


Trafili chwilą ową

Szczęście mając ogromne

I apetyty nieskromne

Zdarzeniu nadając wielki ton.


Nieskromność to ich zaleta

Cecha każdego faceta

Wielkość wyróżnia i ją

Słowem błyszczą we wsi i lśnią.


Wyróżnić pragną się z tłumu

Są żądni poklasku i szumu

U drzwi domu wieszając dzwon

Pokazują normalności won.


W ich rozumieniu ich kicz to coś

Ma kolić w oczy innych na wskroś

Ma atakować ze wszystkich stron

Ma szargać nerwy to ich plon.


Taki to zwyczaj w Żędlynowie

Każdy mieszkaniec wam o tym opowie

Że Żędlyn z panią Żędlynową

Wszystko traktują podprogowo.


Sił na nich już żadnych nie ma

I wcale nie jest to żadna ściema

Robią u siebie co chcą ci państwo 

Ludzie! Przecież to jawne draństwo!


Dzwon u ich drzwi przyszpilony na amen

Nie oderwie go nawet śmiałek żaden

Patrzy i śmieje się z nich cały świat

W Żędlynowie dzwon dalej wisi


I najgorsze, że to taki stary grat. 

10 lipca 2025

Opowiastka

 W Szczebrzeszynie

Chrząszcz brzmi w trzcinie

że w Szczecinie czy Modlinie

Pan w wysokiej krynolinie

tęsknie gra na mandolinie.


Chrząka brzdąka struny rwie

widać nie wie czego chce

Oko pląsa rzuca skry

Z drugim gra w tajemne gry

patrzcie biedak leje łzy.


W Szczebrzeszynie 

Chrząszcz brzmi jeszcze

Głosi wieści wszem złowieszcze

oto Pan w wysokiej krynolinie

wciąż zarzyna mandolinę.


Ledwie trzyma się biedaczka

Dokąd zmierza ta tułaczka

Pyta słuchacz kręcąc wąsa

Strasznie coś ta muza kąsa

nawet Pana Chrząszcza.


Słuchać tego rzępolenia

tego arcybiadolenia

Nie chce nikt bliski omdlenia

i odchodzi od muzyka

Od słuchania aż tli grdyka.


A w Szczecinie czy Modlinie 

Pan w wysokiej krynolinie

dalej gra afront ten minie

Niech odchodzą pożałują

Na jego muzykę nie zasługują.


On dalej będzie męczył mandolinę

Dalej nosił krynolinę

struny rwał i w bęben walił

niech słuchają go w oddali

jak na miłość swą się żali.


Nieopodal w Szczebrzeszynie

w tej każdemu znanej gminie

Chrząszcz od dawna nie brzmi w trzcinie

o Panu w wysokiej krynolinie.


Pan zmarł z żalu po swej mandolinie.

Pękła w pół tracąc muzyki linię.

25 kwietnia 2025

W O J N A

 Gdzie spojrzysz tylko wojna

wszystko to wojna

Umarli mają szczęście

bo choćbyś przeżył

w środku nie masz nic

Choćbyś zaszył się w nicość

nie widać ich twarzy

bo przesłonił je całun

poświęcenia.


Tylu ich tam zginęło

i nadal ginie

Tylu zostawiło rodziny

zapłakane zmęczone czekaniem

Tyle sierot zostało

po ojcach bohaterach

Tyle śmierci szaleje

na polach zalanych

krwią.


Całe kraje i społeczeństwa

cierpią tragedię wojny

Całe pokolenia trwają w beznadziei

bo muszą

Nie patrzą już w przyszłość

nie mają czym patrzeć

Nie pozwalają wypłakane oczy

nie pozwalają wydarte dusze

popękane serca.


A nad głowami wciąż wisi im Niebo

w twarze wciąż wieje im Wiatr

Tak samo płynie Woda

pod stopami wciąż mają Ziemię

Wiedzą jedno

że mimo beznadziei wojny

mimo braku nadziei

Życie cierpliwie toczy się dalej

Jak zawsze.

3 marca 2025

W i a r a

 Silna jest moja wiara 

Pewność jak stal twardnieje

Kajdany lęku zerwać się staram

Dla weny otwieram wyobraźni aleję.


Wątpliwości innym zostawiam 

Myśli z Naturą jednoczę 

Szare komórki wykrwawiam

Na miłość i ufność już się nie boczę.


Życie ze śmiercią w tańcu się szarpią

Na ich tle zdrowie i choroba darem się zdają

W tym chaosie nikt niczego nie ogarnia

Dobro na lewo i prawo rozdają.


Mimo to przyszłość widzę dość jasno

Wierzę że miłość cały świat uzdrowi

Mimo że gwiazdy nadziei raz świecą raz gasną

Jestem spokojna bo los zawierzam świata chórowi.


Kocham ludzi i Świat sercem całym 

Widzę go w każdej osobie i w każdej chmurce 

Wypełnia mnie całą swym pięknem stałym

Wdzięcznam mu niech trwa nawet w najgłupszej bzdurce.

26 lutego 2025

Wiersz o MIŁOŚCI

 Wybacz mi moje słońce 

mą miłość tak małą tak prostą

Sama w duchu siebie pytam

czy me szanse choć troszeczkę wzrosną

Gdy zrobię jeden mały krok

zbliżenia.


Wybacz mi moje kochanie 

że za mało kochając krzywdziłam

Cię swoją nieobecnością

że udawałam z taką łatwością

Uczucia cierpliwie tkane

przez Ciebie.


Nie było we mnie potrzeby

ani oczekiwania ani zazdrości

Ograniczałam się w imię wolności

czego dzisiaj żałuję

I co żarliwie spłukuję łzami

nie dającymi wytchnienia.


Miałam i chyba mam jeszcze

lękiem stłumione serce

Mam gesty i słowa stłamszone

świadomym wycofaniem

A tak bardzo pragnęłam kochać

jednak wątpiłam.


Mimo wewnętrznego skrępowania

miłością to "coś" zwałam

A czym tak naprawdę nie było

czego z całej duszy chciałam

Bez warunków ni granic

które dawno porzuciłam.


Zasady i mury nie miały znaczenia

bezwarunkowo wolną chciałam być

Chciałam mieć wszystko

teraz nie mam nic

Wybacz mi moje słońce

mą miłość tak prostą tak małą


W swej prostocie bez reszty 

tak niezrozumiałą...